Skocz do treści
spektakle
20.01.2016

W jarzmie niepewności

Przemysław Wielgosz

W głośnej książce Globalny Minotaur Janis Warufakis, grecki ekonomista i były minister finansów w rządzie lewicowej Syrizy, podaje spis lektur użytecznych dla zrozumienia kryzysu dławiącego globalną gospodarkę.

Na pierwszym miejscu krótkiej listy umieszcza Grona gniewu Johna Steinbecka. Nieprzypadkowo. Wydana w 1939 roku powieść pozostaje wciąż niezrównaną analizą katastrofy jaka spada na ludzi w wyniku ekonomicznego załamania systemu kapitalistycznego. Historia rodziny rolników-dzierżawców z Oklahomy zmuszonych do opuszczenia gospodarstwa i migracji w poszukiwaniu źródeł utrzymania wydarzyła się naprawdę. Reporterski zapis wygnania, wędrówki, ksenofobicznej dyskryminacji i społecznej degradacji ekonomicznych uchodźców w kalifornijskiej „ziemi obiecanej” dokumentuje los dziesiątków tysięcy rodzin amerykańskich rolników w latach Wielkiego Kryzysu lat 30. Ukazując niszczycielski splot katastrof ekonomicznych, finansowych i ekologicznych opowieść ta ujawnia swój wymiar uniwersalny.

 

W gruncie rzeczy książka Steinbecka nie potrzebuje żadnej aktualizacji. Pod cienką warstwą fabuły opisuje mechanizmy, procesy i zjawiska, które w nieco tylko odnowionej postaci składają się na rzeczywistość, jaką znamy z własnego doświadczenia. Jej lektura uświadamia nam jak wiele się zmieniło, by wszystko pozostało po staremu.    

 

Co ważne, Steinbeck nie zatrzymuje się na powierzchownym opisie skutków załamania gospodarczego. Sięga do strukturalnych przyczyn kryzysu odkrywając, że w istocie stanowi on „stan normalny” kapitalizmu. To po prostu nazwa kulminacji procesów rozwijających się „na co dzień”, w ramach tzw. reprodukcji rozszerzonej systemu. W doświadczeniu zwykłych ludzi kapitalistyczna norma oznacza  nieustanny kryzys objawiający się jako groźba lub fakt wywłaszczenia: z pracy, zdolności kredytowej, poczucia pewności i bezpieczeństwa, dachu nad głową, godności, a wreszcie z nadziei na lepsze jutro.

 

Niepewność i towarzyszący jej strach są ceną zapewnienia zysków kapitału. Szczególnie w warunkach, gdy jest on coraz mniej wydajny. A właśnie w takiej sytuacji znajduje się globalny kapitalizm od lat 70. minionego stulecia.

 

Za wyjątkiem rzadkich epizodów, kapitalizm rozwijał się kosztem potrzeb społecznych. Z dzisiejszej pespektywy okres powojennej prosperity i państwa dobrobytu okazuje się czasem wyjątkowym w jego historii. Nie zawdzięczamy go przy tym jakimś mechanizmom samoograniczającym, które byłyby wbudowane w system, ale oporowi, który stawiały mu klasy pracujące i walczące o wyzwolenie spod panowania imperialnego ludy Globalnego Południa. Ten epizod dobiegł już jednak końca. Od lat 80. XX wieku kapitalizm w neoliberalnej postaci coraz wyraźniej powraca do form opisywanych w Gronach gniewu.  

 

Bohaterowie powieści – drobni rolnicy – padają ofiarą katastrofy ekologicznej wywołanej nadmierną eksploatacją ziemi oraz zadłużenia, którego nie są w stanie spłacić wobec malejących dochodów. Doświadczają brutalnej proletaryzacji, zostają zepchnięci do roli robotników rolnych, najbiedniejszej kategorii pracowników pozbawionych zarówno własności ziemi, jak i praw pracowniczych. Dziś określono by ich mianem prekariatu. Steinbeck nie używa tej kategorii nie tylko ze względu na to, że w latach 30. jeszcze jej nie wymyślono, ale także dlatego, że już od czasów Marksa rzeszę najbiedniejszych pracowników żyjących w jarzmie permanentnej niepewności określano ekonomicznym mianem rezerwowej armii pracy. Od początków kapitalizmu stanowiła ona istotny element jego klasowej struktury, a zarazem potężne narzędzie w rękach rządzących. Dyskryminowanie części siły roboczej pozwalało trzymać w szachu cały proletariat. Zawsze byli jacyś niewolnicy, kobiety, migranci, kolorowi, dzieci… Gorzej opłacani i traktowani, poniżani i wyzuci z podstawowych praw pracowniczych, pozbawieni praw obywatelskich i podmiotowości politycznej byli dobrym pretekstem do szantażowania i wymuszania ustępstw wobec tych, którzy znajdowali się w teoretycznie lepszej sytuacji.

 

Dziś kapitalizm ponownie odkrywa korzyści z prekaryzacji. Po kilku dekadach powojennych, gdy skala niepewnego zatrudnienia uległa zmniejszeniu, obecnie w Europie i Stanach Zjednoczonych nastąpiło odwrócenie tendencji. Do grona prekariatu zalicza się już ponad 15% zatrudnionych, a w krajach takich jak Polska czy Hiszpania wskaźnik ten sięga 30%. Na Globalnym Południu jest gorzej. O ile jeszcze w latach 70. XX wieku połowa pracowników cieszyła się standardowymi umowami o pracę, dziś taki przywilej ma zaledwie jedna piąta. Ponad 80% tamtejszej siły roboczej stanowi rezerwową armię pracy. W skali światowej prekariat to już 2,5 mld osób, czyli 65% ogółu zatrudnionych.

 

W każdym zakątku globu prekariat znaczy to samo: niższe płace, brak ubezpieczenia, emerytury i limitu czasu pracy, permanentne i rosnące zadłużenie oraz pracę ponad miarę i możliwości fizyczne, która nie tylko nie pozwala na zaspokojenie podstawowych potrzeb, ale często staje się wehikułem pauperyzacji. Jak zauważyła amerykańska reporterka Barbara Ehrenreich[1] można dziś bardzo dużo pracować… i nie przeżyć.

 

Pęknięcie bańki na rynku hipotecznym w USA w 2007 roku pozbawiło domów kilkanaście milionów amerykańskich rodzin ufających, że niepewna praca za marną płacę, wsparta tanim kredytem, zapewni im godną przyszłość pod własnym dachem. Wiara w elastyczne dostosowanie do wymogów rynku i sukces za pożyczone pieniądze okazała się mitem. Neoliberalna obietnica zderzyła się z logiką realnego kapitalizmu korporacji, gdy banki odpowiedzialne za kryzys otrzymały wielobilionowe wsparcie finansowe od rządu, a zadłużonych obywateli porzucono w obliczu bankructwa. Tylko w latach 2008-2012 w Ameryce przybyło 10 mln ubogich, a ich ogólna liczba sięgnęła 46,2 mln. W skali światowej kryzys wepchnął w biedę co najmniej 200 mln ludzi. Czytając o tym można mieć wrażenie historycznego déjà vu. W latach 30. rolnicy żyjący na ziemi odebranej rdzennym narodom Ameryki przez ich ojców, hołdujący mitowi pionierów, którzy dochodzą do wszystkiego indywidualnym wysiłkiem, zderzyli się z rzeczywistością wielkich monopoli bankowych i przedsiębiorstw rolnych. Setkom tysięcy Oklaków (określenie używane również przez Steinbecka, oznaczające uchodźców z Oklahomy - przyp. red.) skazanych na poniewierkę na drogach do Kalifornii odpowiadają dziś miliony pozbawionych domów rodzin wyrzuconych z przedmieść amerykańskich metropolii.

 

Prekaryzacja to nie tylko ludzka tragedia i zysk dla kapitału. Pociąga za sobą doniosłe konsekwencje polityczne. Śmieciowi lub samozatrudnieni pracownicy tracą swoją siłę przetargową, bo trudno im bronić własnych interesów. Prekariatowi trudno tworzyć związki zawodowe i budować więzy solidarności, a jeszcze trudniej strajkować. Zatomizowani i rozproszeni tracą podmiotowość. Kluczowe dla społeczeństwa kapitalistycznego stosunki pracy ulegają depolityzacji. Prekariusze jeżeli  stawiają opór wyzyskowi, to w formie efemerycznych, punktowych, choć czasem gwałtownych protestów organizowanych poza miejscem pracy.

 

Polityka klasowa często ulatnia się z tych walk oddając pole kwestiom tożsamości i wojnom kulturowym. W tych warunkach solidarność pracownicza ma tendencję do ustępowania lojalnościom etnicznym, rasowym lub religijnym. Zamiast demokratycznej walki o powszechną równość pojawia się wołanie o mocną władzę gwarantującą przywileje „naszym” i odmawiającą praw Innym. Braterstwo ustępuje ksenofobii. Prekaryzacja odbiera pracownikom związki zawodowe, a zarazem popycha w objęcia religijnych i nacjonalistycznych fundamentalistów. Procesowi temu odpowiada regres debaty publicznej, w której kwestie ekonomiczne i klasowe coraz częściej przekłada się na kategorie kulturowe, obyczajowe i tożsamościowe. Tak jakby nierówność ekonomiczna nie wynikała z klasowych przywilejów kapitalistów, a była zależna od koloru skóry i pochodzenia etnicznego.

 

Zarazem to właśnie prekariusze opisani w połowie XIX wieku przez Marksa czy sto lat później przez Steinbecka zbudowali pierwsze organizacje ruchu robotniczego, a ich walka przyniosła regulacje ograniczające wszechwładzę kapitału już u schyłku XIX i w pierwszej połowie XX wieku. Dzisiejsza prekaryzacja narzucana przez kapitalizm neoliberalny oznacza nie tylko podporządkowanie klas ludowych i średnich reżimowi elastyczności, ale też popycha je do nowej walki klas. Już dziś widzimy jak narasta ona podczas okupacji placów miast Hiszpanii i Grecji, masowych strajków w Egipcie i Tunezji, gwałtownych demonstracji w Bangladeszu i Chinach. Czas pokaże jakie ten społeczny gniew przyniesie rozstrzygnięcia.  

 

 

 

Przemysław Wielgosz – redaktor naczelny „Le Monde diplomatique – edycja polska” oraz serii książkowej „Biblioteka Le Monde diplomatique”. Autor książek Opium globalizacji (Warszawa 2004), Koniec Europy jaką znamy (red., Warszawa 2013), TTIP – pułapka transatlantycka (red., Warszawa 2015).

 

 

 



[1] Zob. Barbara Ehrenreich Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć, przeł. Barbara Gadomska, Warszawa 2006.

 

Nasza strona internetowa używa plików „cookies” w celach statystycznych, oraz funkcjonalnych. Jeśli chcesz, możesz wyłączyć pliki „cookies” w ustawieniach swojej przeglądarki. Zmiana ustawień plików „cookies” może ograniczyć funkcjonalność serwisu. Więcej informacji na ten temat znajdziesz tutaj.