Ja pochodzę z takiej rodziny, że moja babcia była Rusinka (bo to wtedy nie było Ukraińców). A dziadek był Polak. Z tego małżeństwa było czterech synów Polaków, bo oni byli ochrzczeni w kościele, a trzy córki Ukrainki, bo ochrzczone w cerkwi. W Galicji to były normalne sprawy. Myśmy byli Polakami. Co ciekawe, mój ojciec ożenił się z Polką, a jego trzech braci z Ukrainkami. Rodzina była wymieszana, wszyscy się szanowali.
W czasie wojny w '39 roku były mityngi organizowane. Był taki jeden w Polskim Domu Ludowym, oczywiście odebranym już Polakom i głosowali nad tym, czy wyhnać tych osadników polskich.
I cała sala huczała: Wyhnaty, wyhnaty, wyhnaty!
I moja ciotka się darła: Wyhnaty, wyhnaty! A ja z bratem obok ciotki stałem.
A niektórzy Ukraińcy, tacy poważni, mówili: „To może na wiosnę, nie teraz. Teraz zima, małe dzieci”, taki humanizm przez nich przemawiał, takie ludzkie uczucia.
Ale nie! Inni ich zakrzyczeli: Wyhnaty!