Tytuł tekstu Fassbindera może przynieść skojarzenia ze słynną „Kotką na gorącym, blaszanym dachu”. Jeżeli jednak Tennessee Williamsa demaskował przemocowy charakter relacji rodzinnych i uczuciowych niejako od wewnątrz, Fassbinder zwiększa dystans, nasycając je absurdem, rozsadzającym konwencje melodramatu czy grozy.
W optyce niemieckiego twórcy, reprezentowanej przez beznamiętne spojrzenie kosmitki Phoebe Zeitgeist, ludzkie uniesienia i dramaty są raczej żałosne niż podniosłe. To perspektywa antropologa-amatora, nieposiadającego narzędzi, by wejść w głowę drugiego człowieka. Ale czy ktokolwiek z nas takimi narzędziami dysponuje? Kiedy zawodzi język, sprowadzony do pustych sloganów i bezmyślnych powtórzeń, a ciało służy raczej zadawaniu przemocy niż przyjemności, co pomoże w komunikacji?
Niewiele, ale i to da się obśmiać. Może zresztą śmiech to jedyny sposób, by poradzić sobie z niedostatkiem, małością, nicością. W świecie obserwowanym przez Phoebe nie ma ludzi, którzy potrafiliby się nad nie wznieść. Brak tu miejsca na życia większe niż życie - ich nie-wagę i śmieszność (także dosłowną) podkreśla w realizacji Sušy i Jakimiak zabieg obrotu tożsamościami i ich multiplikacja. Nie tylko poszczególni Ziemianie wymieniają się swymi fizycznościami i osobowościami, rozczepiona jest także sama Phoebe, której wielość wcieleń odpowiada liczbie obserwowanych przez nią postaci obijających się o siebie (bądź o ścianę) na scenie. Kosmitka przyjmuje oblicza „zwyczajnych” bydgoszczan, stawiając tym samym pytanie o odległość od siebie dwóch planet zwanych Teatr i Rzeczywistość. Czy „Krew na kocim gardle” może być między nimi teleportem?